Lista na starość

W 2024 zacząłem sobie spisywać komiksy które przeczytałem. JAVki, które obejrzałem. Gry, które skończyłem. Itd. Nie wiem czemu ta lista powstała. Patrząc, że na jej początku są dwie JAVki Kany Momonogi było to związane z pewnym planem nadrobienia zaległości.

Pewno w tamtym czasie po głowie chodziła mi prosta myśl by na koniec roku sobie napisać przeczytałem X komiksów i… no właśnie nie wiem co. I gdy tak spisywałem, czytałem, oglądałem doszedłem do wniosku, że gdy kupuję coraz więcej komiksów, które leżą i czekają na swoją okazję, gdy oglądam kolejne JAVki i coraz bardziej wydają mi się one podobne do siebie, taka lista będzie całkiem przydatna.

Gdy patrzę na TPki Red Sonji na półce – a postanowiłem je sobie jakoś ułożyć na niej – to poza Red Sonja vs. Thulsa Doom, nie jestem pewien które z nich czytałem. Pewno po paru stronach, może okładce bym sobie przypomniał. Gdy przechodzę grę, to raczej nie zapominam, że ją skończyłem. Może nie wspominam szczególnie zawiłości fabuły, ale postanowiłem wstawiać je na listę bardziej by z ciekawości ile tych tytułów faktycznie przechodzę.

Myślę by w tym roku spróbować zrobić sobie jakieś podsumowanie gier, komiksów, może i książek, które kupiłem i ukończyłem. Wiem, że nie będzie to lista 1:1. Są takie rzeczy jak zeszyty Catwoman, czy Vampirelli, które czytam dopiero jak się pewne cykle zamkną. Tą pierwszą czytam gdy zakupię wydanie zbiorcze, więc zeszyty kupuję do kolekcji. Jeżeli chodzi o tą drugą, to run Christophera Priesta powinienem przeczytać ponownie od początku, bo nie ukrywam zgubiłem się dość szybko za pierwszym razem i skończyłem trochę się zmuszając by skończyć. Zresztą do Catwoman, też powinienem siąść ponownie.

To taki pomysł by pomagać swojemu mózgowi, który coraz bardziej się gubi. Gorzej tylko, że prowadzenie listy to także pamięć o tym, by siąść i do niej wpisywać pewne rzeczy na bieżąco, a z tym także miewam problem.

Plan na ’25?

Dziś gry mają osiągnięcia, choć powinienem serwisy. Sony nazwało je trofeami. Czasem zdobywa się je robiąc rzeczy zwykłe – jak przechodzenie gry. Czasem trzeba zrobić coś specjalnego, często wymagającego zejścia z głównej ścieżki fabularnej, przeszukania każdego kąta, zrobienia czegoś na czas czy to co najgorsze, przejścia gry jeszcze raz np. na innym poziomie trudności. Grając w grę na konsoli firmy Sony gdy zdobędziemy wszystkie osiągnięcia, zdobywamy osiągnięcie platynowe. Takie zbieranie pokemonów jakby, ale tam gdzie w pokemony nie zagramy.

I gdy w grę gra mi się przyjemnie to czasem poświęcę jej trochę więcej czasu by zrobić parę dodatkowych rzeczy i zdobyć platynę. Lecz gdy zaczyna się zabawa w kolejne przejście gry, to grubo się nad tym zastanawiam. Myślę, że jak do tej pory mam taką jedną platynę. I teraz stoję przed kolejnym dylematem.

W Romancing SaGa 2 Revenge of the Seven gra mi się po prostu przyjemnie. Czasem coś tam poklnę pod nosem. Nie raz nie siadam do grania bo nie uważam, że psychicznie domagam na to wyzwanie – a czasem bywa mocno pod górkę. Ale właśnie ta gra do zdobycia platyny wymaga przejścia na wyższym poziomie trudności, który można odblokować kończąc ją po raz pierwszy. Gdy licznik w grze pokazuje już jakieś 60 godzin, konsola dużo więcej zastanawiam się, ile zajmie mi to drugie przejście – już pomijam, że do platyny potrzebuję jeszcze paru innych rzeczy i nie jestem pewien czy uda mi się je przy tym dodatkowym przejściu zdobyć.

I mam taki dylemat bo to nie pierwsza taka gra do której siadałem i myślałem – zrobię sobie platynę bo jest fajna. One nawet nie wymagały przechodzenia kilka razy a jakoś odpuściłem. Bo to taki dylemat, czy chcę grać w jedną grę 200 godzin albo i więcej, czy też po prostu chcę chwycić kolejną. W ten sposób Romancing SaGa 2 dała mi do myślenia. Bo mimo, że zacząłem grać po raz kolejny to jednak odpuściłem z myślą wrócę w 2025.

Podobnie myślałem o Tactics Ogre Reborn. Wrócę, zrobię kiedyś indziej. Do tej pory mi się nie udało. W SaGa Emerald Beyond tam już nawet nie chodzi o kolejne przejście, bo każda historia to parę godzin gry i dokładnie chodzi o to by przechodzić to raz za razem. Ale też, odłożyłem i czeka. Może zamiast patrzyć na nowe gry w 2025 skupię się na wyssaniu czego tylko się da ze starych, które mnie bawiły, cieszyły przez cały czas grania w nie.

Choć pewno nic nie zrobię tylko będę narzekał, że siedzę i patrzę w sufit.

Post rodzący się w bulah

Sam nie wiem czemu uparłem się by stworzyć ten wpis. Do tego założyłem sobie termin przedświąteczny. Tworząc kategorię sketchy postów mogłem się spodziewać, że będzie pod górkę.

Kana Momonogi, moja aktualnie ulubiona aktorka javkowa 24 grudnia obchodzi urodziny, a wpis na jej temat ma właśnie taki deadline. Co mogę o tym napisać? Uwielbiam Ją. Nawet nie za jej filmy, ale za to jaka jest w social mediach.

Gdy patrzę na jej posty na instagramie (a także na xie) gdzie chwali się jedzeniem, czy na temat odwiedzonych parków rozrywki mam uczucie, że żyje pełnią życia, cieszy się chwilą. Rzadko wrzuca zdjęcia z pracy, czasem coś narzeka – tak ogólnie, na życie – czasem jej manager wrzucić zdjęcie zrobione gdy Kana drzemie na planie, albo robi coś co z jego punktu widzenia zabawnego.

Całość jest bardzo niewymuszona. Jestem przekonany, że nie może być udawana, tak jak jej imię i nazwisko nie są prawdziwe, a pewno i data urodzenia. Czasem widzę pokaże swoje nerdowskie oblicze. Sporadycznie Nintedo Switch gdzieś pojawia się w kadrze, a zdjęcie z biletami na rocznicowy koncert muzyki z Chrono Crossa powinienem sobie wydrukować i włożyć do portfela.

Myślę, że to właśnie jej snsowy image sprawił, że w 2024 nadrobiłem skromną część jej filmografii. Ponad 8 lat w branży (jako Kana), ponad 100 filmów dla studia ideapocket. Wolę nie zastanawiać się czy lubi tam występować, ale jakby tego nie lubiła to czy tyle lat by spędziła w branży?

Dla Japończyków 24 grudnia to dzień zakochanych. Idzie się do KFC na kurczaka z dziewczyną/chłopakiem, a jak jest się fanem Kany Mononogi to kurczaka zjada się po urodzinowych spotkaniu Kany z fanami

A może by tak na święta do Japonii pojechać. Ponoć kurczak w KFC lepiej w kraju kwitnącej wiśni smakuje.

Grindorzea

Siadam do pisania tego wpisu gdy próbuję zrobić stworzyć sobie nowy zestaw do craftowania. Ponieważ wiem, że to długa i żmudna robota postanowiłem robić sobie go powoli. Myślałem, że w ten sposób uniknę frustracji i załamania psychicznego, czy czegoś podobnego. Chyba nie mogłem się bardziej mylić.

Crafting czy też rzemiosło w tej grze, jak wiele rzeczy wydaje się ciekawe, na początku. Gdy poznajemy na czym ono polega, staramy się klikać w umiejętności, wykorzystywać te nowe do zabawy i cieszymy się gdy udaje nam się coś osiągnąć. A gdy wgłębiamy się coraz bardziej i siedzimy w tym bagnie dłużej zaczynamy odkrywać, że ono coraz bardziej śmierdzi i niestety, poniekąd wciąga.

Z naciskania przycisków, przechodzimy do tworzenia makrów, markierów, makier (czy jak makro tam odmienić) na które gra pozwala (ma wbudowany system do tego) i zaczynamy naciskać dwa przyciski na przemian (czasem jeden co jakieś kilkanaście – kilkadziesiąt sekund). Ha! Sam sobie te makra tworzę, ale oczywiście można skopiować gotowce z internetu, jak sądzę wiele ludzi robi.

Później odkrywamy, że zbierać substraty do wytwarzania przedmiotów możemy tylko dziennym – eorzeańskim dziennym – cyklem. I tak człowiek przez trzydzieści, może czasem czterdzieści sekund nawala w drzewa toporem, ścina trawsko, nawala w skały by później czekać dobre kilka(naście) minut aż kolejny zasób pojawi się w dziennym, eorzańskim cyklu.

Z czasem cały crafting zmienia się w naciskanie kilku przycisków w jakiś tam odstępach czasowych i staje się monotonny. Gdy już sobie stworzymy te przedmioty i jeszcze nie śpimy albo nie rzuciliśmy grą w kąt pojawia się meldowanie materii. I gdy pierwszy slot (albo dwa) to 100% szansa, pojawia się pojęcie pentameldów. I to dobra rzecz, czasem potrzebna i to bardzo potrzebna. I nawet jak to piszę to sam sobie nie wierzę. Problem tylko w tym, że wrzucenie dodatkowej materii ma już tylko małą szanse na powodzenie. Na początku 17%, później 10%, 7%, 5%. Więc zaczynamy bawić się błędne koło.

Tworzymy przedmioty by wymienić na walutę – dwa przyciski na krzyż. Wymieniamy walutę na materię. Próbujemy ją wcisnąć w ten ekwipunek i jak nie mamy zbyt wiele szczęścia (a ja nie mam) to zaczynamy znowu naciskać dwa przyciski na krzyż by mieć walutę na materię.

I cholera, gdy za pierwszym razem gdy człowiek chce sprawdzić ile mu to zajmie, czy jest w stanie to zrobić itd. może i jest ok. To też sposób na przekonanie się czy się to tak bardzo lubi. Nie ukrywam, robienie gearu dla innych, czucie się przydatnym było… miłe, fajne. Dało jakąś radochę, tak najprościej rzecz biorąc. Ale też bardzo mnie zmęczyło – psychicznie. Teraz gdy cały cykl tworzenia wszystkiego prawie od zera się powtórzył dla mnie, nie ukrywam nie umiałem do tego siąść.

Ostatnio postanowiłem sobie powoli jednak nadrobić całą zabawę. Już mnie po trochu szlag trafia. Zastanawiam się czy naprawdę twórcy nie mogą zrobić czegoś co będzie wymagało czegoś więcej niż zużywania prądu w domu. Próbuję podchodzić małymi porcjami do sprawy, ale czy zdążę do patcha 7.2.

Chciałbym, ale bardziej chciałbym nie oszaleć.

Pryzmat wakacji wenusianek

Dawno, dawno temu, w tej galaktyce chciałem napisać recenzję fikcyjnej gry. Miał to być taki list do Świętego Mikołaja proszący o kolejną odsłonę Dead or Alive Xtreme ale tym razem jako dobrą grę. Niekoniecznie idealną, ale coś naprawdę wartego wydania kilkuset złotych. Szybko przestałem marzyć, a szkic który tam leży raczej zostanie niedokończony. A to wszystko dlatego, że KOEI Tecmo szykuje Dead or Alive Venus Vacation PRISM.

Połowa mnie się cieszy. Może w tym wypadku mniejsza połowa, której nie ma, czyli tam z 35% mnie. Ale 65% nie czuje, że to będzie coś wartego tych 6800 jenów (plus przesyłka). Oczywiście PRISM nie ma się ukazać na zachodzie, mimo że ma dostać wersję anglojęzyczną na inne rejony azjatyckie.

Poza tym, gdy widzę jako jedną z platform na której się pojawi DMM Games, boje się o jakąś blokadę regionalną. Choć spotkałem się z informacją na sklepach internetowych, że to region free, ale dmucham na zimne. W jednym z wywiadów padła taka deklaracja producenta gry Yasunoriego Sakudy, że ta odsłona nie ma mieć DLC. Jako główny powód podał sposób prowadzenia narracji. Tak więc kolejna potencjalna rezydentka miałaby zaburzyć napisane relacje a to wymagałoby przepisania pewnych mechanizmów od nowa. Ale ciuszki i inne takie będziemy sprzedawać – powinien był dodać, bo wierzyć mi się nie chce, że nie będą próbować tego monetyzować.

Niekoniecznie podoba mi się brak postaci z serii mordobić – poza Honoką, za którą generalnie nie przepadam i Tamaki, która jednak pierwsze pojawiła się w DOA Xtreme Venus Vacation, a dopiero później w mordobiciu – DoA6. Wydaje się, że PRISMem chcą powoli próbować odcinać się od serii, IP Dead or Alive. W artykule w serwisie siliconera autor zauważa, że na początku Koei Tecmo na swoim profilu w serwisie X podało, że powstanie nowy Venus Vacation project, a dopiero z czasem zaczęli dopisywać Dead or Alive do tytułu.

Na razie cieszę się, że Koei Tecmo nie zostaje tylko przy DMMowej blokowanej regionalnie gachy. Kusi mnie by kupić i spróbować po premierze, ale rozsądek podpowiada by czekać. Mam także coraz większą nadzieję na powrót samego mordobicia.