…tylko sobie krzywdy nie zrób. Był taki dialog w mieście w Diablo III. I właśnie, tak sobie myślę, że czasem zastanawiam się nad rzeczami głupimi ale wierci mnie ostatnio w głowie taka jedna durna myśl. Czy ja dobrze gram w gry?
Czasem mam wrażenie, że gier w ciągu roku wychodzi tyle, że nie jestem w stanie przejść wszystkich, które mnie interesują. Pomijam już te, co leżą od dawna i czekają na swoją kolej i te, które mam na liście – zagrajmy w to jeszcze raz.
Jedna myśl, to taka klasyczna – zbyt wiele srok za ogon chcę złapać. I nie chodzi tylko o gry. Czytam, pisanie, słuchanie, oglądanie. Narobiło się tego wszystkiego. Rzeczy, które zabierają nam czas. Nawet już nie myślę o malowaniu figurek. Leżą w kącie i czasem jak patrzę na bok to myślę, że może wypadałoby je sprzedać.
Z drugiej strony sam wiem, że mnie pewne rzeczy nudzą. Czasem nie tak szybko, nie tak bardzo i nie na długo i lubię zmieniać rzeczy, które robię w wolnym czasie.
Ale wracając do gier. Często mam tak, że tu i tam pojawia się informacja o długości gry. Ja do tego muszę dodać jakieś 20%. Zawsze. Pomijam już to, że nie potrafię omijać kompletnie wszystkich sub-questów, że czasem mam ochotę robić platynę a ta wymaga jakiś kombinacji i zabaw kompletnie głupich. Nawet gdy chcę zrobić w grze wszystko i sprawdzam ile czasu według ludzi zajmuje zrobienie 100%, ja zawsze tego czasu mam więcej.
Tutaj pojawia mi się taka teoria, która trochę wraca jak bumerang. Powstała ona przy okazji nowej wersji Tactics Ogre, tej z dopiskiem Reborn a dotyczy ona tego jak bardzo seria Final Fantasy mnie rozleniwiła. Wszystko tam dało się załatwić grindem. Wtedy też ani wiele gier nie miałem, a i czasu wolnego dużo więcej. Nigdzie mi się nie śpieszyło, więc po co myśleć jak przejść dalej jak można było po prostu się podmaksować.
I teraz czasem zastanawiam się, czy ja potrafię w grach kombinować. Dobra Romancing SaGa 2 Revenge of the Seven nie przeszedłbym, gdybym trochę się nie nauczył szukać sposobu na niektóre walki. Czasem pomógł internet. Tak samo z SaGa Emerald Beyond. Generalnie to gry z tej samej serii, gdzie trzeba znaleźć sposób i stwierdzić co twórcy mieli na myśli tworząc tą potyczkę.
W Atelier Ryza, musiałem poszukać odpowiedzi na pytanie jak przejść pierwszego bossa by zrozumieć o co w grze chodzi, a przy okazji spotkałem się poradnikiem optymalnej alchemii i to wszystko pomogło mi we wszystkich częściach. Tylko pytanie, czy nie mogłem na to sam wpaść a może gra tak kiepsko tą mechanikę tłumaczyła.
Chciałbym przechodzić więcej gier w ciągu roku. Czuć, że nadrabiam gry które mam zaległe. Może rzucenie w kąt Final Fantasy XIV to byłby najlepszy pomysł – a i może nawet jestem tego bliski; nie gram nie brakuje mi tego.
Z drugiej strony ile czasu dziennie wypadałoby mi grać by 40, 60, 80 czy 100 godzinne gry przechodzić masowo w ciągu roku. Tylko bez matematyki. Zresztą chyba nie chodzi o to by ważna była ilość, ale jakość.
Tylko skąd mam wiedzieć, że akurat to najbardziej jakościowe wybrałem.