Wielu ludzi już zapomniało, że Magic the Gathering to karcianka kolekcjonerska. Zapomniało tak mocno że skrót CCG może rozszyfrowywać jako Cash Card Game. Określenie TCG jest już bardziej trafne, bo trade zawarte w tym skrócie tak mocno mówi o handlu. Dla niektórych TCG i CCG może są tożsame, ja po MtG widzę, że to coś całkiem innego.
Zbieram. To proste. Czyż nie?
Tak jest, od samego początku mej zabawy MtG aspekt kolekcjonerski jest dla mnie bardzo ważny. Grafiki na kartach są śliczne, po prostu. Zebrałem cały blok Scars of Mirrodin, chciałbym zebrać cały Innistrad a teraz będę kolekcjonował Shadow over Innistrad.
Zbieram, bo lubię posiadać. Nie traktuję tego jak inwestycję w przyszłość, bo próżniowo nie przechowuję. Czasem lubię się pochwalić że mam i tyle. Robię się wtedy taki mądry i wielki.
- Masz może kartę X?
- Mam
- A za ile sprzedasz?
- Nie sprzedaję
- To do czego używasz?
- Do leżenia w klaserku.
- A to nie lepiej sprzedać?
Nigdy nie potrafiłem tego traktować w kwestii zarobkowej. Owszem, trochę kart w życiu sprzedałem, ale głównie po (jak dla niektórych) promocyjnych cenach. Każdy kto je ode mnie wziął, mógł zarobić, a ja dziś czasem pluję sobie w brodę, że je sprzedałem bo by się przydały.
Ale po co mi to?
Są takie dni kiedy siadam i myślę, „po co mi to”. Kawałki kart, które dla jednych warte setki złotych dla mnie mają jedynie wartość sentymentalną. Czasem bywają użyteczne, a niektórych pewno nigdy nie chwycę. Rzucić by to w cholerę trza.
Ale MtG to takie hobby, do którego jak wracam, po nieudanych próbach rzucenia, to mam radość z gry. Spotykam różnych graczy, ale od czasu do czasu ktoś przywraca mi wiarę w ludzi i to, że można w MtG grać dla zabawy, a nie dla zarobku.
I żeby czasem z takimi ludźmi spędzić miło czas, bawię się w MtG.