Wciągająca powtarzalność

Czasem są takie gry, które nie mają cudów do zaoferowania. Są inne, ciekawe i powtarzalne, ale sprawiają że człowiek nie może się oderwać. Jak już skończy sesję grania, to za chwilę siada od nowa. A jak nie gra to myśli co by tam w grze zrobić jak już do niej siądzie.

I właśnie trafiłem na Grand Kingdom. Jest ładna, muzykę pisali ludzie z Basiscape’a. Jest całkiem inną, urokliwą strategią turową. Główny trzon, czyli walka, jest realizowana w ciekawy sposób i odmienność tego elementu najmocniej przyciąga. Bywa monotonna, fabuła jakoś mnie nie kręci a granie online to chyba najlepsza rzecz sieciowa z jaką miałem do czynienia.

Asynchroniczny multiplayer, to taki wariant gdzie z jednej strony wysyłamy swoich wojaków na wojnę, a steruje nimi komputer. A z drugiej wybieramy własny skład, którym sterujemy w wybranych potyczkach. Grając wariant drugi, stajemy na przeciw drużynom z wariantu pierwszego (oczywiście nie przeciwko swoim). Nie ma bezpośredniej interakcji, nie ma hejtu i wyzywających nas dzieciaków. Mimo, że drużyna wysłana ma problemy z wygranie potyczki sama, to czasem się to zdarza – a ostatnio coraz częściej widuję takie przypadki.

Zapewne trochę przesadzę, ale czuję się tutaj jak w przypadku Dead or Alive Xtreme 3. No tak trochę, bo Grand Kingdom ma o wiele (WIELE) więcej do zaoferowania. Po godzinie, dwóch a i nawet trzech grania, czuję znużenie, ale posiedzę z dala od konsoli pół godziny i już chętnie bym wrócił do zabawy.

Nie jest to gra idealna, jest tona grindowania i milion schematów. Przyjdzie taki dzień, że powiem „dość!”, ale mało która gra jest wieczną rozrywką. To także kolejny przykład że można zrobić grę bez 3D, z ładną grafiką która o wiele dłużej będzie się starzeć – o ile w ogóle się zestarzeje.

Brakuje mi tylko cross buy’a i/lub cross save’a, bo tak to bym jeszcze Playstation Vitę zatrudnił do zabawy.