Oddech dziczy…

To moja pierwsza przygoda z Linkiem. Gra roku 2017 według 80% serwisów. A jak nie gra roku, to taka która plasuje się zwykle w najlepszej 5. Jedna z najlepiej ocenianych gier w historii. A że kupiłem Switcha by grać, a gier zbyt wiele na niego nie ma, to wypadało w końcu kupić The Legend of Zelda: Breath of the Wild, by przekonać się samemu co w niej jest takiego cudownego.

Po 3 godzinach wiele nie mogę powiedzieć. Mam dystans do gier z otwartym światem, bo niby dają swobodę, dużo do robienia ale z czasem człowiek dochodzi do wniosku, że i tak jest mocno ograniczony, że to wszystko pozory. To samo zadanie po raz nasty – no nie dokładnie to samo, ale jaka różnica czy przynoszę grzybki czy ziółka. Wszystko staje się nudne i monotonne.

Słyszałem wiele dobrych słów o Zeldzie. Często powtarzano, że to inne podejście do gier open world, że nie dają nam wszystkiego na tacy i że generalnie jest świetnie. Na razie przyznam, że cieszy mnie eksploracja, zaskakują niektóre rozwiązania. Graficznie jest ślicznie a sterowanie bardzo responsywne, choć jeszcze się w nim gubię.

Czuję się trochę przytłoczony całością, ale dobrze się bawię. Z jednej strony nie chciałbym spędzić setek godzin grając, ale jeżeli będzie to przyjemnie spędzony czas, to co tam.

Ogarnąć ten bałagan

Jakiś czas temu siadłem do pisania skryptu do katalogowania kart. Choć wiadomo, skrypt skryptem ale karty same się nie posprzątają. Od czasu gdy robi się ich z roku na rok coraz więcej, coraz bardziej oddalam się od porządku.

Zaczyna mi się wydawać (słowo klucz), że wiem gdzie co mam. Gorzej, że czasem mam wrażenie, iż niektóre karty gdzieś mieć powinienem ale znaleźć nie mogę. Idealnym wyjściem byłoby porzucić to durne hobby. Pozbyć się tego wszystkiego i cieszyć się błogim życiem gracza limited. Albo człowieka uwolnionego od nałogu.

Nawet swego czasu miałem taki pomysł by jadąc na prerelease od razu po nim sprzedać całą paczkę. Nie chodzi o to by się zwróciło, tylko by się kart pozbyć. Mieć na Katowickiego Kebaba i powrót do domu. Szczwany plan ale od czasu do czasu mam ochotę na partyjkę EDH, czy standard w klubowym gronie – a czasem nawet poza nim.

Więc przyszedł kiedyś do głowy plan B. Zrobić sobie ładną bazę, katalog, by móc utrzymać wszystko w ładzie. I mieć na tyle siły by wprowadzać wszystkie zmiany do niej.

I gdy powstaje, daje rezultaty to cieszy. Ale patrząc ile klepania kodu przede mną i jak bardzo nie mogę trafić w idealny wygląd zatrzymuję się w tworzeniu. Wypadałoby olać wygląd. Zająć się nim później, ale umiejętności nie pozwalają mi na odpowiednie dobranie sensownych znaczników by wszystko z czasem dało się ładnie style opisać.

Do tego, to chyba drugie podejście do katalogu kart. Tym razem już coś się udało zrobić. Skrypt jest w miarę przejrzysty, dużo komentarzy i może nawet po przerwie uda się zacząć bawić nim dalej.

Marzy mi się także wykorzystanie programowania obiektowego. Z jednej strony w kółko przywołuję te same funkcje, więc stworzenie klasy i jej wywoływanie byłoby idealne. Z drugiej jakoś nie potrafię się zabrać za zrozumienie o co w tym OOP chodzi. Niby wiem, ale jakoś taka czarna magia to dla mnie.

Sam nie wiem co uda mi się wcześniej. Posortować sensownie karty – cokolwiek sensownie znaczy – czy zrobić stworzyć w miarę działający skrypt. A i tak najgorsze jest to, że przy braku dostępu do internetu, baza działać nie będzie.

Może lepiej zacząć uczyć się jakiegoś C+-.

e-dziewczyny w e-bikini #11

Ciągle gram. Znaczy się klimam. Nie umiem określić na ile to fajna zabawa. Z jednej strony nuda i gaccha. Z drugiej, jak już powtarzałem wielokrotnie, stylistyka którą lubię. No i oczywiście dziewczęta z dużym biustem.

Tak więc staram się włączyć codziennie, coś kliknąć. Choćby tylko wysłać na trening od nowa, zebrać premię dzienną i zastanowić się po co ja to robię. Pewno nie mam chęci na nic innego i tak siedzę klikam.

Do tego twórcy zaczynają robić to co uważałem za głupie już przy okazji Dead or Alive Xtreme 3 na PS4. Sezonowe stroje. Ja rozumiem, że trzeba wszystkie fetysze otaku zaspokoić, ale futerka zimowe niezbyt pasują na plaże.

Nie żebym narzekał na stroje jako takie, bo uroczą panią mikołajową sam bym przywitał z otwartymi ramionami, ale może by tak zamiast siatkówki plażowej, zmienić na jakąś tam śnieżną. W końcu na plaży się nie pocą, to na śniegu by ich nie mroziło.

Ale chyba za dużo wymagam od gry przeglądarkowej. Choć może o tym innym razem.

Lista życzeń

Gdy po raz kolejny na jednym ze sklepów dodałem sobie coś do wishlisty, doszedłem do wniosku, że ta cała lista to wielka głupota. Gdzie nie popatrzę to takowa się nie zmniejsza, a nawet często jest tak, że z niej nie korzystam, lub korzystam rzadko.

Zwykle sprawa wygląda tak samo. Lista życzeń to taka kupka rzeczy, które bym chciał, ale aktualnie mnie nie stać. Gdy przychodzi czas, że mogę na coś kasę wydać, to zwykle dokładnie w tym samym momencie coś wychodzi. Tak więc nie sięgam po staroć, tylko po nowość.

Przy okazji gdy kupuję, widzę coś innego co bym mógł chcieć. A że dziś, sklepy internetowe stworzone są tak by analizować co kupujemy, przeglądamy i gdzie klikamy, to wchodząc na stronę główną wiedzą co nam podetknąć pod nos.

I tak sobie myślę – fajne, może kiedyś kupię – i dodaję do listy życzeń. Leży, kurzy się. Bywa też tak, że z czasem znika kompletnie ze sklepu, czy też pojawia się taki nieładny napis Out of Print.

Wtedy człowiek dochodzi do wniosku, że mógł kupić stare zamiast kupować to nowe. Ale jakoś nigdy nie uczy się na błędach. Czasem czuję się jak trener pokemonów, który zbiera także znaczki oraz monety i także chce je mieć wszystkie.

Tylko mało co do pokeballa wsadzę.

Owijając w bawełnę #2

Czas. Precyzyjny pomiar sprawia, że minuta to minuta, ale czasem się dłuży, czasem leci zbyt szybko. Raz chcemy by coś już się skończyło, innym chcielibyśmy by trwało wiecznie.

Jakoś tak niektórzy uparli się, by ich twór trwał co najmniej 2 godziny. Dziś często trwa więcej. 150-180 minut staje się normą. I gdy tak podziwiasz te dwie godziny lub więcej, zwykle się nudzisz, chłoniesz po kawałku.

A gdy już wchłoniesz to masz to uczucie, że mogło być krócej. Że nigdy nie byłeś reżyserem/montażystą/scenarzystą, ale znalazłbyś sposoby by uciąć kilkanaście minut. Czasem nawet ciachnąłbyś połowę. Myślisz, wtedy byłoby super.

Chwytasz się kolejnego dzieła. Oglądasz. Znowu przerywasz w połowie i mówisz, że wrócisz dnia kolejnego. Historia prosta, powtarza się do chwili gdy trafisz na takie dwie godziny gdzie mimo dłużyzn i monotonii siedzisz z przyjemnością i stwierdzasz, że było warto. Ba nawet spędziłbyś kolejne dwie godziny.

Ale takie rzeczy zdarzają się rzadko.