Skończyłem Final Fantasy XVI. Dobra gra. Bardzo dobra gra. Czeka mnie tryb Final Fantasy, ale nie wiem czy chcę go grać od razu. Może przeżyję to jeszcze raz, kiedyś indziej, jak zapomnę fabułę. Choć to chyba niemożliwe w tym przypadku. Czekałem na łzy, wzruszenie, ale te chyba były już w połowie gry, więc na końcu nie poleciały. Czy to znaczy, że koniec mnie zawiódł. Wręcz przeciwnie, jestem cholernie zadowolony z tego jak to się skończyło. Uwielbiam takie zakończenia. Jak u Matsuno. Nie do końca jasne, otwarte, ale zarazem mówiące wszystko co trzeba. Bo nikt nie mówi, że wszystko musi być dosłowne i proste.
O tych drobnych wadach, które mnie ciut przeszkadzały na początku, a później nadal jakoś przeszkadzały ale już nie tak bardzo pisałem w poprzednim wpisie. A tego piszę długo, długo po tym jak grę skończyłem. To nie weryfikacja tego co we mnie zostało i czym będę żył. Gav, Jill, Benedicta, Goetze, Otto, Mid. Te postacie – mniej lub bardziej drugoplanowe – będę bardzo miło wspominał. Proste fuck me Gava, zawsze będzie mi siedzieć w głowie. A jest i wiele takich, których imiona mi wyleciały a były naprawdę świetne.
Cid to w ogóle całkiem inna bajka. To przykład jak stworzyć dobrą i fajną postać, zabić i sprawić, że nadal ona żyje ale dzięki innym. W ich wspomnieniach, ich historiach a tych pod koniec gry jest wiele przy okazji zadań pobocznych. Pomijając już, że idziemy dalej dążąc do tego co on sam sobie wymarzył i czerpiąc z tego co on stworzył. I jak Cid przejawia się praktycznie w każdym Final Fantasy to tutaj jest on chyba jedną z najlepszych odsłon Cida. Pal licho imię, to jedna z fajniejszych postaci na przestrzeni serii.
Zresztą moment jego śmierci był tym, w którym to chciałem rzucić padem w kąt i nie wracać do gry. Taki trochę bezsensowny. Taki może nawet dobitnie japoński. Poświęcenie się dla większej idei. Chyba zbyt często się tego naoglądałem, że teraz już mnie bardziej to drażni – z założenia – niż wzrusza. Ja jakoś nie czułem powodów dla których powinien to zrobić.
I w sumie tak patrząc bardzo ogólnie na fabułę, to jednak nadal wolę patrzeć na grę przez pryzmat postaci, ich historii i czasem zadań pobocznych – świata przedstawionego. Ta zabawa w jakiś byt wszechmocny mnie nie powala. Ludzie i ich historie to coś co jest tutaj świetne. Główny wątek jako spoiwo jest całkiem przyzwoity. Ale ja chyba mam już taką tendencję do tego, że główni bohaterowie mnie jakoś kiepsko ruszają. Clive może i jest fajny, ale dla mnie jest tylko tym spoiwem (powtarzam się, wiem). Nie chcę powiedzieć, że to postać bez charakteru. Po prostu taka dość klasyczna. Na początku wydaje się, że może coś z niego będzie, ale zmienia się po prostu w człowieka, który obdarzony pewną mocą stara się pomóc wszystkim, którzy w ten czy inny sposób wspierają wyznawane przez niego idee. Idee, które przekazał mu Cid.
Clive widzi (w prologu) jak ktoś/coś zabija mu brata. Poprzysięga sobie zemstę – proste. Ale od samego początku wiemy – czy może raczej ja byłem przekonany, że to on sam zabija brata (w końcu trailery, wpisy na snsach, informacje na stronach mówią, że on jest Ifritem). I przez pewien czas nie jest tego świadom, ale gdy to odkrywa to jakoś tak po prostu się z tym godzi. Później okazuje się, że jednak brat żyje, ale to już inna bajka – choć pewno nie, tylko gdzieś mylę fakty. Przejdę jeszcze raz to poprawię wpis.
To także taka historia o ludziach innych od nas, których się boimy i zaczynamy ich napiętnować, bo jest nas więcej. O tym, że Ci naznaczeni też chcą żyć a ich moc to trochę bardziej przekleństwo niż dar, bo gdy jej używają, po trochu coraz bardziej zbliżają się do śmierci. Ktoś powiedziałby, że to historia o migrantach. A może po prostu o niezrozumieniu, strachu i braku akceptacji inności.
Daleko mi do interpretacji czegokolwiek. Nie jestem w tym dobry i gdzieś tam te teorie pasują, ale gdzieś też się nie kleją. Może to po prostu historia o byciu dobrym dla wszystkich i akceptowaniu ludzi takich jakimi są. I gdy myślę gdzie tutaj miejsce Mythosa Clive’a i Ultimy to dochodzę do wniosku, że to moment, kiedy ktoś ciut naciąga fabułę. Owszem Dion bez tego jak mocno Ultima zmanipulował mu ojca, pewno postąpiłby inaczej. Myślę, że przez to brakłoby jednego z fajniejszych wątków w grze. Jednej z lepszych postaci. Ale z drugiej strony główny złol jest trochę z czapy. Gdzieś wyssany z palca, czy tam przyleciał z kosmosu. Ma niby swoje powody by manipulować ludźmi, ale generalnie mnie one tak sobie przekonują.
I gdy tak czytam opinie w internecie to pomijam nostalgię i jakieś dziwne oczekiwania ludzi ale czasem myślę, że może lepiej dla tej gry byłoby gdyby ktoś nie próbował jej stworzyć jako głównej części serii. Final Fantasy Yoshida (czy tam byle co innego) mogłoby lepiej tej grze zrobić niż wstawianie XVI na koniec.
Dla mnie to naprawdę dobra gra. Wiadomo każdemu się nie dogodzi, ale obiecując XVI ludzie nagle mają jakieś dziwne oczekiwania. W ogóle może wypadałoby zostawić Final Fantasy, dawać tam klasyczne nawiązania – kryształy, summony, moogle, chocobosy, Cid – a brak numerku dawałby do zrozumienia, że to jakaś wariacja na temat FF. Przecież było wiele dziwnych Final Fantasy i nikt nigdy nie narzekał. Legends (choć to zmieniona nazwa pierwszy gier z serii SaGa), Adventures (choć tutaj ktoś zmienia nazwę pierwszego Seiken Densetsu), Tactics, Type-0, Stranger of Paradise.
Final Fantasy od czasu odejścia ojca serii Hironobu Sakaguchiego mocno się zmieniło, ale ludzie nadal nie potrafią tego zaakceptować. Nawet próba powrotu do turowej walki przy okazji XIII i tak spotkała się z krytyką. Starym dziadom się nie dogodzi.
A ja wrócę do 16. Zagram po polsku. Zobaczę czy dam radę w trybie FF. Poczekam na DLC i nadal będę mówił, że do dobra gra.