Tak więc, „dead, not alive”

Mam pewien szkic wpisu dotyczący gry z serii Dead or Alive. Taki ledwo zaczęty i dalej leży bo myślę by go kiedyś skończyć. Siadłem dziś do panelu i coś mnie tknęło by wpisać w wyszukiwarkę Dead or Alive 7. I się bardzo zdziwiłem, później zasmuciłem.

Gdzieś mnie ominął news o tym, że Dead or Alive 7 było tworzone praktycznie od razu po premierze części 6. Niewielki zespół pracował zarówno na poprawkami 6-ki jak i tworzył 7-ke w tym samym czasie. Po dwóch latach, Yohei Shimbori postanowił odejść na emeryturę a jego zespół został rozwiązany a projekt DoA7 skasowany.

W sumie już wiem, dlaczego porzucono wsparcie dla szóstki. Gdy to ogłoszono pomyślałem, że stało się to jakoś zbyt szybko. Wtedy wydawało mi się, że wymiatacze woleli siedzieć przy stary Dead or Alive 5 Last Round a zmiany zaproponowane w ostatniej odsłonie się im nie podobały.

Do tego doszła krytyka modelu DLC. Klasyczne krytykowanie ciuszków, których nikt nikomu nie kazał kupować. Pomyślałem, że ktoś w KOEI Tecmo doszedł do wniosku, że nie będzie z tego wielkich pieniędzy więc trzeba zakończyć zabawę z tą grą. Takie zwykłe korpo myślenie.

Z czasem dotarło do mnie, że ludzie nadal grają. Oczywiście, ciężko to porównywać do ilości osób grających w Street Fightera, Tekkena, czy Mortal Kombat (albo Super Smash Bros), ale nadal jakieś turnieje są organizowane.

I to mnie trochę smuci. Dead or Alive Xtreme Venus Vacation dostało już ogromną blokadę w postaci geolokalizacji. Gdy mogłem spróbować zabawy z tym tytułem po wymianie komputera, Japończycy nie chcą mnie znać. A w końcu mógłbym w to jakoś normalnie klikać. Gdy miałem choć odrobinę nadziei na kolejne DoA – mordobicie, gdy świat obiegła wiadomość o możliwym reboocie serii z jakiś tajwańskich targów (czy czegoś takiego) to teraz dostałem obuchem w głowę.

I choć skasowanie 7 nie oznacza, że rebootu nie będzie, to jakoś nie widzę by miało się to stać w niedalekiej przyszłości. Mam także obawy co może się stać, ale o tym może innym razem.

Bo nierealne bywa lepsze

Człowiek zwykle żyje w bańce. Kilku bańkach. Takich mydlanych. Wystarczy trochę mocniej przycisnąć ściankę i ona pęka. Okazuje się, że jest coś poza nią. I choć wracamy do tej bańki to świadomość, że coś jest poza nią sprawia, że ta bańka już trochę pozorna. No dobra, głupie to ale zostawię. Zresztą nie o bańkach chciałem pisać, ale jakby nie pomyśleć to bańki czy balony… podobna sprawa.

Chodzi o AI. Było już o tym dziwactwie parę wpisów wcześniej, ale od tego czasu trochę się zmieniło. Zacząłem na tłiterze śledzić jednego promptera* to normalnym jest, że serwis społecznościowy podtyka mi kolejnych. Algorytmy, czy kolejny przykład sztucznej inteligencji. Do tego jest jeszcze ludzka promocja na SNSie, czyli retłitowanie i tym sposobem człowiek tworzy sobie kolejną grupę do śledzenie. Sam już nie wiem co ja na tym tłiterze obserwuję, ale wiem że coraz częściej widzę info o treściach dla dojrzałych użytkowników i nierealne obrazki niewiast.

Gdy zaczynałem śledzić kilku prompterów, to nie myślałem, że tak daleko zabrnę. Pewno stary dziad już nie nadąża za pewnymi rzeczami i nie spodziewał się, że tak wiele osób zajmuje się tworzeniem. Ba nawet teraz klepię się po głowie, że nie przyszła mi do głowy taka rzecz. Przecież golizna to świetny sposób na zarabianie kasy (choć nie każdy tworzy dla kasy, prawda?), od lat sprzedaje się jak świeże bułeczki. A może się mylę?

I tak po długim wstępie dochodzę do momentu, który przyświecał mi gdy zaczynałem ten wpis. Czyli zarabianie na tworach sztucznej inteligencji. Fanbox zmienił politykę, nie wczytywałem się w nią, ale niektóre osoby, które kiedyś publikowały tam swoje pracę postanowiła się zwinąć. Niektórzy dalej publikują, ale nie moja głowa by o tym gdybać czemu.

I od tego czasu trochę się zastanawiałem o co to całe zamieszanie. Gdy np. Alex Ross robi swoje świetne, czasem wręcz foto realistyczne okładki do komiksów, wzoruje się na twarzach, sylwetkach realnych osób. Składa wszystko do kupy, trochę może przerabia, modyfikuje. Dorzuca kolorki, zmienia zwykłe ubrania na kostium superbohatera. Firmy płacą mu za pracę i choć siedzi nad tym godziny, może nawet kilka dni to używając swoich umiejętności nabytych przez lata, korzysta z pewnych z innych prac gdy tworzy coś nowego.

Gdy osoba, która chce stworzyć grafikę za pomocą SI bierze komputer, sięga po jakiś program oferujący takie możliwości i się uczy jak to robić. Zapewne zaczyna od prostego opisu tego co SI ma wygenerować a z czasem odkrywa, że musi napisać litanię parametrów, słów kluczowych by dostać zamierzony efekt. Może to trening SI, może to trening człowieka by zrozumiał jak z SI rozmawiać. Zwykle to co SI wypluje ma swoje wady, niedoskonałości. Często niezauważalne na pierwszy rzut oka i tylko przyglądając się szczegółowo można je dostrzec. Są też tacy prompterzy, którzy biorą ten ich zdaniem idealny twór, włączają program do obróbki grafiki i poprawiają niedoskonałości.

I choć ciężko porównać jednoznacznie oba sposoby tworzenia, a wiekowi ludzie raczej myślą w kategoriach „ja stworzyłem” kontra „komputer stworzył” to gdzieś zacząłem się zastanawiać czy takie banowanie prac tworzonych przez sztuczną inteligencję jest do końca fair. Każdy, gdy się uczy zajmuje mu sporo czasu by stworzyć coś dobrego. Z czasem wszystko idzie szybciej, łatwiej a może i przyjemniej. Może próbuję usprawiedliwić sam siebie, że daję zarobić ludziom tworzącym za pomocą AI. Ale ja, leniwy i mało twórczy człowiek, woli zapłacić komuś innemu jeżeli uważa, że efekty jego prac są przyjemne.

Może gdzieś o czymś zapominam w swoich rozważaniach, może jako odbiorca czegoś nie dostrzegam. Rozumiem obawy o prawa autorskie i to że SI może podrabiać klasycznych twórców to jednak nie sądzę, że mają czego się bać. I choć SI staje się coraz lepsze to myślę, że na nie szał minie z czasem, a firmy będą stronić od używania wygenerowanych grafik/tekstów (choć te drugie na portalach plotkarskich od dawna są generowane szablonem clikcbaitowym).

Artgerm tworzy fajne prace, ale po 20 okładce, łudząco podobnej do siebie nie robi już efektu wow. Tak samo jest z AI. Niektórzy są bardzo wtórni a ich prace monotonne. Są tacy co kombinują i zaskakują. Nie ukrywam, że cały czas odkrywam ten świat i znając siebie jeszcze mi przejdzie ta fascynacja.

Myślę, że nie ma idealnego wyjścia z tej sytuacji. Ciężko ludziom zabronić wydawać pieniądze tak jak im się to podoba. W ostateczności na końcu skorzysta ten, który nie będzie miał skrupułów i stworzy platformę zarobkową dla prompterów.

* kiedyś pisałem manipulator, ale ponieważ tworząc obrazki za pomocą AI wpisuje się prompt i negative prompt tworzę nowe pojęcie. ^^

SaGa przez pryzmat gry mobilnej

Gdy w erze Playstation One trafiłem na gry z gatunku jRPG zacząłem próbować każdej, która wpadła mi w ręce. Los chciał, że trafiłem na SaGę Frontier i z jakiegoś powodu bardzo się z nią polubiłem. 7 postaci, 7 historii i…

… wszystko jakieś takie inne. Idea 7 różnych historii/postaci jakoś mnie zauroczyła. A tym bardziej to dziwne bo mój angielski był strasznie kiepski. Mechanicznie prawie nic tam nie działało jak mi się wydawało, że powinno. Brak poziomów, punktów doświadczenia. Statystyki i zdolności wskakiwały z nikąd. Do tego straszne punkty życia – LP. Ale że jak to, gdy spadną do 0 postać znika na dobre? Nie można wskrzesić?

Z czasem udało mi się przebrnąć przez losy robota T260G a historii innych postaci nawet nie spróbowałem. Nawet tą jedną przeszedłem z trudem i w dość chaotyczny, czy też starodawny sposób latając od punktu a do b i c itd. Klepiąc ściany. A może nawet jakiś poradnik miałem.

To były specyficzne czasy gdzie gier miałem dużo i w każdą trochę grałem. Do tego SaGa Frontier była grą trudną, więc pewno dlatego moja przygoda z nią się szybko skończyła. Niemniej jednak do dziś w sposób dla mnie niezrozumiały mnie przyciąga. Nie gram, ale co chwilę myślę – wróciłbym do niej, przeszedł wszystkimi postaciami. Na pewno została ze mną muzyka. Chyba jedna z fajniejszych ścieżek dźwiękowych z tamtych lat. Często do niej wracam a motyw z ostatniej walki T260G to jeden z lepszych utworów bitewnych jakie znam. Ale pewno to kwestia sentymentu.

I gdy dziś Tactics Ogre Reborn pokazał mi, że gry trudne przechodzi się podejmując wyzwanie, a nie idąc okrężną drogą mam kolejny raz ochotę zagłębić się w ten dziwny świat. Do tego niedawno grę odświeżono. Dostała remaster oraz dorzucono jednego dodatkowego bohatera, którego w oryginale wycięto. Dorzucono jakieś ułatwienia, nowe utwory. Ale zanim zacznę chyba muszę poszukać jakiegoś wyjaśnienia mechaniki w tej grze, bo jak przystało na gry z XX w. nie ma w niej tutoriala. Albo nie przypominam sobie by takowy tam był.

Mój romans z Romancing SaGa Re;Universe czyli komórkowym samograjem również wynika z tego dziwnego, krótkiego romansu z serią. Romancing SaGa 3 na SNESa wydawała mi się grą ciekawą i przede wszystkim ładną, ale nawet jej nie tknąłem. SaGa Frontier 2 była zawsze przepiękna. Ale odbiłem się od niej po kilku minutach. Niedawno zacząłem grać w SaGa Scarlet Grace. I choć porzuciłem i się lekko zgubiłem (albo odwrotnie) – przez pewną otwartość wątku fabularnego i brak mocnych oznaczeń gdzie dalej iść – to zauroczyła mnie systemem walki i muzyką.

I przez ten dziwny sentyment codziennie od ponad 320 dni odpalam na komórce mobilną SaGę. Coś postukam w ekran. Czasem ponarzekam, że dostać czegoś nie mogę (losowość duża by kasy się czasem pozbyć?) a ludzie dookoła się dziwią co to za gra, co się gra sama. I mimo, że wiem po co puszczam auto-battle to sam się dziwię po co w tego typu grach taka opcja. I choć czasem muszę pomyśleć i ustawić by się mogło samo grać, to nadal zastanawiam się czy nie da się inaczej panowie developerzy?

Im dłużej myślę tym mniej rozumiem fascynację tą serią. Chciałbym siąść do staroci i się nie odbić od nich. Dziś wiem, że to JRPG inne niż wszystkie, ale czy starczy mi zapału i cierpliwości kiedy dookoła tyle cudownych nowości?

Tego chyba sobie życzę.

Sinusoidalny post o 14:14

Mam parę takich tematów, że gdy próbuję o nich napisać parę akapitów na tym blogu to kończę na szkicu, a później naciskam DELETE i próbuję napisać od nowa. I tak w kółko, aż może w końcu się uda. Jednym z nich jest jakieś podsumowanie mojej dotychczasowej przygody z Final Fantasy XIV.

System oceniania, czy tam ustalania kategorii wiekowej poza pewnymi stałymi kryteriami jak przemoc, używki, seks, itp. dodaje zwykle, że ocena trybu online nie jest możliwa. I właśnie im dłużej piszę ten post tym częściej dochodzę do wniosku, że gra grą, ale to czy przy niej zostanę albo to czy codziennie będę się logować zależy od ludzi z którymi mogę grać.

Subiektywna ocena tej gry mocno zależy od tego z kim gramy, kogo spotkamy, czy też jak nas inni potraktują podczas zabawy. W FFXIV można grać prawie solo. Prawie, bo pewne walki wymagają grania z innymi, to jednak nie trzeba ich samemu szukać bo gra zrobi to za nas i interakcja podczas tych potyczek odbywać się będzie na zasadzie napisania (lub nie) hello na czacie. Tylko czy bez interakcji z innymi gramy w grę z gatunku massive multiplayer online?

Gdybym chciał spróbować ocenić – że tak to nazwę – single player experience to dla mnie ono jest przeciętne. Bywają wzloty, są także upadki (i to czasem bolesne). Zaczynałem grę by powrócić do Ivalice, nie wiedząc do końca o co chodzi i co na mnie czeka. A gdy już wróciłem, dostałem piękną sentymentalną podróż z cudownymi lokacjami, fajnymi walkami. Ale oczywiście przez sentymenty jestem mało obiektywny (choć ten blog to nie miejsce dla obiektywnych ocen ^^). Dla mnie najlepsza rzecz w tej grze.

Coraz częściej ludzie powtarzają jak mantrę, że 14-ty final to bardziej rpgmmo a nie mmorpg. Mówią, że fabuła tutaj jest bardzo istotna. Że to cue tej gry. Niestety ja dzięki tej grze odkryłem dlaczego gry Yasumiego Matsuno są dla mnie takie dobre. FFXIV dla mnie jest przegadany, czasem aż za bardzo. Wynudził mnie przez większość czasu. Prawie spałem a z czasem nawet zacząłem przerzucać teksty i skupiałem się tylko na tych przerywnikach gdzie podkładają głos.

Ale chyba jestem w mniejszości, albo ludzie boją się publicznie wyrazić swoją opinię. Ludzie płaczą grając. Czasem mówią, że to najlepszy FF. Wiadomo, że każdy ma swoje postrzeganie pewnych rzeczy, ale mam wrażenie, że ludzie w takim wypadku nic nie czytają, nic nie widzieli i dla nich wszystko co tutaj jest to nowość. Do tego narracja w japońskiej produkcji jest inna, a sporo ludzi zaczyna grać w FFXIV po przesiadce z WoWa.

Gdyby pominąć fabułę i nawet te dłuższe fabułki poboczne często prowadzące do serii raidów, to samemu nie ma wiele tutaj do roboty. Wbicie maksymalnych poziomów wszystkimi klasami, tona achievementów, które zwykle opierają się na powtarzaniu w kółko tego samego do usranej śmierci. Może ktoś to lubi? Ja nie za bardzo, choć czasem siadam i robię, bo mi się nic innego nie chce robić (nie tylko w ffxiv, ale tak ogólnie).

Tak patrzę na poprzednie akapity i zastanawiam się, co w takim wypadku ta gra oferuje, że tyle czasu przy niej spędziłem? I tu właśnie wypadałoby powiedzieć, że zabawę z ludźmi. Miłymi, fajnymi ludźmi, których spotkałem. Którzy także znikają z czasem. Lubię w tej grze także stronę mechaniczną walk i choć mam wrażenie, że z czasem wszystko upraszczają to nadal mnie to bawi, ale łykane w odpowiednich dawkach. Im dłużej gram, tym częściej mam wrażenie, że kluczem do nie wypalenia się jest umiejętne dozowanie czasu jaki poświęcamy grze.

Chyba rada reżysera gry, Yoshiego-P, że trzeba czasem odpocząć, przestać grać, zająć się czymś innym jest tutaj bardzo na miejscu. Staram się ją czasem stosować, ale kiepsko mi to wychodzi.

Gdybanie o reboocie Dead or Alive’a.

Jakiś czas temu pojawiła się w sieci informacja o reboocie serii Dead or Alive (i Ninja Gaiden, ale kogo tam jakiś Ninja Gaiden). Ponieważ poprzedni producent/reżyser, no ten odpowiedzialny za Dead or Alive odszedł, czy też dostał kopa, ludzie mają jakąś nadzieję, że będzie inaczej – domyślnie lepiej. Ja chciałbym by seria wróciła. Nawet bardzo. Ale czuję, że skończy się tak samo.

Mordobicia to jednak gry nie dla każdego. Z jednej strony mamy ludzi grających zawodowo. Analizują ciosy, liczą klatki animacji oraz hitboxy. Pomijam już czasem nieziemski refleks. Granie przeciw takiemu gdy jest się naciskaczem przycisków to żadna frajda. Z drugiej strony są ludzie, którzy grają dla zabawy (czy aby na pewno są tacy?). Nie próbują się za bardzo wgłębiać w szczegóły mechaniczne i po prostu chcą sobie ponaciskać przyciski spędzając miło czas.

Wydaje mi się, że oba te światy się wykluczają. Jeden chce jakieś wyzwanie, próbę sprawdzenia się drugi chciałby pograć, a nie oglądać jak drugi gra. Sam odpuściłem sobie granie w Dead or Alive 6 (czy też wcześniej 5), bo mimo że gra mi się podoba to jednak czuję, że nie mam pewne ograniczenia by rywalizować na wyższym poziomie, także z komputerem. Do tego tryby offline nie są aż tak bogate i ciekawe bym czuł się zachęcony do dalszego grania i odkrywania nowych rzeczy.

Brak popularności DoA widzę na kilku płaszczyznach. Zacznę od tego, że na rynku jest sporo mordobić a grupa ludzi w nie grająca jest mniejsza niż np. w grach MMO, czy sieciowych FPSa. Tak mi się wydaje, nie szukałem, nie sprawdzałem. Czuję, że próg wejścia w przypadku mordobić może być dużo większy, niż w innych tytułach. Tak więc mało ludzi, dużo gier – gier z tradycjami, wsparciem turniejowym. Wydaje mi się, że starzy wyjadacze trzymają się Street Fightera, młodsi raczej Tekkena (pokolenie playstation bym rzekł). To nie tak, że śledzę mordobiciową scenę. Ot czasem zobaczę jakiś artykuł. Twitter rzuci mi jakimś wpisem na ten temat. Nawet śledząc parę oficjalnych i fanowskich kont Dead or Alive’a, rzadko pojawią się tam informacje o turniejach czy jakiś eventach, a nie śledząc informacji o innych mordobiciach trafiają do mnie jakieś informacje o takowych.

Do tego Dead or Alive dziś musi walczyć z etykietką seksualizacji żeńskich postaci, którą skutecznie nosił od samego początku. I choć są tacy co wspominają że przy okazji odsłon 2-4 wyglądało to inaczej, niż bikini i inne sugestywne stroje, to czasy też były inne. Dziś ludzie wstydzą się grać w grę. Boją się co o nich powiedzą. Że ich wyśmieją. Tak, tak to moja opinia, żaden wielki research, tylko taka analiza wypowiedzi w internecie czy też oburzenia na wysyp i ceny DLCków.

DLCków, które są tylko kosmetycznymi zmianami i nie wpływają na rozgrywkę. I w sumie prawie każde mordobicie takowe DLC ma. Niestety ludzie jakoś nie potrafią zrozumieć, że wcale kupować tego nie muszą. Że nie kupując głosują przeciw temu trendowi, a jak takowe nadal są robione to widocznie ludzie kupują. Poza tym, mam wrażenie (graniczące z prawdą?), że najczęściej krzyczą Ci co w grę nie grają.

I choć myślę, że mógłbym napisać jeszcze wiele – włącznie z listą życzeń, czy też opisem jak chciałbym by Dead or Alive wyglądało w przyszłości (pomysł na wpis, w sumie nie taki nowy) – to czuję, że zrobić grę która odniesie sukces, trafi do starych fanów oraz znajdzie rzeszę nowych będzie okropnie ciężko. Chciałbym, by Dead or Alive zostało tym czym jest. Dynamicznym mordobiciem z fajną mechaniką i dużą ilością żeńskich postaci. Boje się tylko, że cały smrodek którego sobie przez lata narobiło, skutecznie odmieni losy serii.