Kategorie
Recenzje

Octopath Traveler Arrangements Break & Boost

Od czasu do czasu siadam i puszczam sobie Octopath Traveler Arrangements Break & Boost. Z każdym przesłuchaniem próbuję znaleźć coś pozytywnego w tym albumie. Nie wiem czy to moje uprzedzenia, które nabyłem przy pierwszy odsłuchu, czy naprawdę ciężko mi dostrzec coś dobrego w tej płycie.

Jeszcze zanim album ujrzał światło dzienne obawiałem się idei podzielnia go na dwie koncepcje. Dalej uważam, że to nie najlepszy pomysł i choć taki został zastosowany już przy okazji FINAL FANTASY XIV: Duality ~Arrangement Album~, nie oznacza że tutaj musiał się sprawdzić.

Break to cześć bardziej relaksacyjna, spokojna bazują głównie na dźwiękach fortepianu czy instrumentów smyczkowych (The Frostland, Orewell, Beneath the Crags). Zdarzają się także utwory zagrane z przytupem, bardziej dynamicznie – Decisive Battle II z założenia jest dynamiczny, więc po co go zwalniać? Żywiołowy, skoczny A Settlement in the Red Bluffs idealnie pasowałby jako podkład do tańca irlandzkiego – choć nawet w oryginale by się do tego nadał.

Druga część, czyli Boost celuje w szybkie, mocne, czasem (niestety) po prostu głośne, gitarowe brzmienie. Kolejna aranżacja Decisive Battle II ma tak podkręcone tempo, że chyba była nagrywana już na pod sam koniec czasu w wynajętym studiu nagraniowym. W Daughter of the Dark God popisom gitarowym nie ma końca a natłok brzmienia sprawia, że trzeba się dobrze wsłuchiwać by wychwycić coś z tego utworu. W tym całym zgiełku i hałasie najlepiej wypada Battle I, w którym dostrzegam próbę dokonania chociaż symbolicznych zmian.

Główny problem Octopath Traveler Arrangements Break & Boost to nijakość aranżacji. Prawie każdy utwór w części Boost brzmi jakby muzykowi puścili większość ścieżek aranżowanego motywu i kazali grać na gitarze, dograli perkusję czy zmienili tempo – często tak naprawdę kalecząc oryginał. Sekcja Break ciut bardziej – jakościowo – się broni (a może to kwestia gustu), ale nadal ze świecą tu szukać jakiś radykalnych zmian. Czasem muzycy pozwalają sobie na nutkę improwizacji próbując tchnąć odrobinę świeżości w utwór, ale ta bardzo szybko ulatuje.

Na początku się cieszyłem. Świetne kompozycje Yasunoriego Nishikiego dostaną drugie życie. Choć pisanie drugie życie jest przesadą bo sama ścieżka dźwiękowa została wydana pół roku wcześniej. Wygląda to tak, że ktoś bardzo się śpieszył by wydać kolejną płytę zanim ludzie zapomną o Octopath Traveler i sam nie wiedział co z tym fantem ma zrobić. Niedawno wydano kolejne albumy z aranżacjami . Z jednej strony kuszą by je sprawdzić, a z drugiej boję się, że jeden z nich powiela błędy tego opisywanego.

Kategorie
Recenzje

LEGEND OF MANA arrangement album Promise

SEIKEN DENSETSU / LEGEND OF MANA arrangement album PromiseLEGEND OF MANA arrangement album Promise wydany po 18 latach od ukazania się gry Legend of Mana przypomina nam o jednej z wielu świetnych ścieżek dźwiękowych jakie zostały napisane podczas złotej ery JRPG. To nie pierwszy raz gdy kompozycje Yoko Shimomury dostają nowe brzmienie. Poprzednie „aranżalbumy”, drammatica oraz memória!, stawiały jednak na orkiestrację utworów z różnych gier, przy których maczała palce Japonka.

Promise skupia się na melodiach z Legend of Mana i Heroes of Mana ubierając je zwykle w bardzo różnorodne, jazzowe szaty. Stonowany, ale dość radosny Hometown of Domina stawia na jazzową klasykę – fortepian, kontrabas i perkusja. Takie utwory jak lounge’owy Seven Shades of Life – Bejeweled City in Ruins, czy bardziej spokojny, ale także utrzymany w tym gatunku Picturesque Landscape idealnie nadawałyby się jako muzyka puszczana gdzieś w restauracji czy kawiarni. Klimat ameryki łacińskiej łapiemy wsłuchując się w To the Sea, który czerpie pełnymi garściami z brazylijskiej bossa novy. Dynamicznie i dość surowo zagrane, ze świetnymi zmianami nastroju i cudowną harmonią Tango Appassionata – As the Heart Wills romansuje z… tango, a Such Cruel Fate w którym latynosko brzmiąca akustyczna gitara uzupełniana jest partiami skrzypiec, z flamenco.

Od wariacji jazzowych stroni Singing Wind, Journey’s Path, w którym flet i klasyczną gitarą wysuwają się na pierwszy plan i gatunkowo bliżej mu do popu, a stricte fortepianowa aranżacja Palpota Harbor pokazuje, że z Legend of Mana powinna doczekać się albumu z cyklu piano collections. Oczywiście na albumie nie mogło zabraknąć piosenki znanej z gry Legend of Mana – Song of MANA. Akustyczna wersja tego utworu, jest mniej radosna niż folkowy oryginał, co nie znaczy że brzmi gorzej.

Gdy myślę jak miałby wyglądać idealny album z aranżacjami dochodzę do wniosku, że powinien umieć przenieść melodie tak by od pierwszych dźwięków dało się je powiązać z oryginałem, ale i pozwolił by sobie na dozę improwizacji. Nie powiem, że LEGEND OF MANA arrangement album Promise wpasowuje się idealnie w tą teorię. W niektórych utworach nadal z trudem doszukuję się odniesień do pierwotnych kompozycji, ale nie przeszkadza mi to by spędzać miło chwilę słuchając tej płyty. Aranżerzy (po ich pełną listę odsyłam do vgmdb) świetnie się dogadali co do tego jaki kształt ma obrać płyta by ta była jak najbardziej spójna.

Kategorie
Recenzje

To Far Away Times: Chrono Trigger & Chrono Cross Arrangement Album

To Far Away Times: Chrono Trigger & Chrono Cross Arrangement AlbumNa To Far Away Times: Chrono Trigger & Chrono Cross Arrangement Album przyszło czekać jakieś 5 lat. W 2011 roku, po wydaniu Myth: The Xenogears Orchestral Album, Yasunori Mitsuda potwierdził że trwają prace nad albumem zawierającym aranżacje utworów z “serii” Chrono. Pięć lat to dużo, ale już po pierwszym przesłuchaniu wydaje się, że coś poszło nie tak.

Największa bolączką, to jakość aranżacji. Słuchając takich utworów jak Wind Scene, Marbule czy Frozen Flame ma się wrażenie, że kompozytor pomyślał iż zastąpi sample użyte przy oryginalnych utworach żywymi instrumentami. Wind Scene grane przez „kwintet” fortepianowy brzmi zjawiskowo pięknie, ale czy 16 bitowy oryginał był mniej ciekawy, wzruszający i cudowny? Marbule, radosne, żywe, z celtyckimi naleciałościami – jak prawie połowa utworów stworzona na potrzeby Chrono Crossa. Frozen Flame i The Bend of Time doczekało się solidnej orkiestracji. Utwory te brzmią świetnie, ale jak bardzo podobnie do oryginału.

Drugi – wcale nie mniejszym – mankamentem tego albumu to piosenki. Tutaj trochę mocniej przyłożono się do aranżacji. Lecz mimo pięknego i potężnego głosu Sarah Alainn (RADICAL DREAMERS, To Far Away Times), czy delikatnego i uroczego Laury Shigihara (Corridors of Time, On The Other Side) melodia i brzmienie oryginału gdzieś ginie – szczególnie w przypadku tej drugiej Pani. Time’s Scar to jedyny chlubny wyjątek na całym albumie. Mocna, gitarowa aranżacja, z wplecionym riffem zapożyczonym od Led Zeppeline, delikatnymi smyczkami, oraz bardzo oszczędnym wokalem Koko Komine. Od samego początku nie pozostawia złudzeń z jakim utworem mamy do czynienia, ale także nie staje się jego kalką.

Mimo tych wszystkich gorzkich słów nie uważam, że To Far Away Times: Chrono Trigger & Chrono Cross Arrangement Album to zła płyta. Jest po prostu przyzwoita, przeciętna. Chętnie do nie czasem wrócę, ale oczekiwałem czegoś innego. Czegoś na miarę albumu takiego jak Creid, czy fanowskiego tworu sprzed lat pt. Time & Space – A Tribute to Yasunori Mitsuda.

Kategorie
Recenzje

Ofiarowana muzyka

Soul Sacrifice Original SoundtrackGdy dwóch cenionych kompozytorów – Wataru Hokoyama i Yasunori Mitsuda – bierze się za napisanie ścieżki dźwiękowej, możemy liczyć na udany owoc ich pracy. Filmy promujące grę, a w szczególności te prezentujące muzykę w Soul Sacrifice mocno rozbudziły mój apetyt na album wydany w marcu.

Niestety, na Soul Sacrifice Original Soundtrack ciężko doszukać się oryginalności, odrobiny innowacyjności, czy jakiegoś powiewu świeżości. Japońscy kompozytorzy dostali do dyspozycji jedną z najlepszych orkiestr świata i mimo iż optymalnie wykorzystali jej możliwości, to album nie wyróżnia się niczym szczególnym.

Pompatyczne utwory (Beginning of the End, Black Magnificence, Queer Rhapsody, An Eternal Fight to End) przeplatane z nastrojowymi, spokojnymi melodiami (Tearful Tone, The Requiem Hidden in One’s Heart, A Sigh of Relief, The Past Connected by Lines) przelatują koło uszu jedne po drugim. Sporadycznie zdarza się iż coś mocniej przykuje naszą uwagę, sprawi że na chwilę skupimy się na dźwięku płynącym z głośników. Na pewno warto wymienić tutaj takie kompozycje jak dynamiczny i „przygodowy” The Sky Used to be Blue, gdzie już od pierwszych taktów słychać iż jest to utwór kompozytora Afriki, czy March of Death w którym delikatny podkład buduje ciężki, mroczny klimat, a solowe partie skrzypiec świetnie z nim współgrają. Soul Melody -main theme- dzięki swej mocno zróżnicowanej konstrukcji staje się idealną wizytówką całej płyty. Zaczyna się mocną, pompatyczną melodią wygrywaną przez sekcję dętą, po czym na pierwszy plan wyłania się chór, któremu akompaniuje gitara elektryczna. Całość na chwilę cichnie i zwalnia, aby znowu wybuchnąć.

Już podczas pierwszego przesłuchania czuć iż album brzmi jak wiele ścieżek dźwiękowych z zachodnich produkcji „3xA”. Owszem jak do tej pory rzadko kiedy japońskie gry mogły poszczycić się w pełni orkiestrową ścieżką dźwiękową i mimo iż nie jestem przeciwnikiem syntetycznego (orkiestrowego) brzmienia to mam wrażenie, iż bardziej ograniczony budżet wymusza inne podejście do komponowania, w rezultacie czego otrzymujemy o wiele ciekawsze melodie.

Nie powiem że Soul Sacrifice Original Soundtrack to album zły. To płyta jakich wiele można znaleźć na rynku growych ścieżek dźwiękowych. Promując grę muzyką producenci pokazali nam świetny trailer ścieżki dźwiękowej. Wszystko co najlepsze zawarli w kilku minutach, a reszta to mniej lub bardziej udane dźwiękowe zapychacze.

Kategorie
Recenzje

Czerwony smok

RPF Red DragonOd paru lat w ścieżkach dźwiękowych komponowanych przez Hitoshiego Sakimoto ciężko doszukiwać się oryginalności. Osobiście bardzo sobie cenię jego twórczość, a duża doza wtórności bijąca z każdego następnego albumu mnie nie razi. Niemniej jednak czasem chciałbym po raz kolejny usłyszeć coś na kształt kompozycji z takich gier jak Gradiusa V, czy Breath of Fire Dragon Quarter.

Do Red Dragon Original Soundtrack podszedłem z dystansem, chyba nawet zbyt ostrożnie. Projekt ten (o którym pisałem już wcześniej) to kolejna wizja fantastycznego świata, mimo iż odmiennego od tego co można spotkać w książkach J.R.R. Tolkiena, czy w klasycznych grach fabularnych z gatunku Heroic Fantasy to skojarzenie muzyki Hitoshiego Sakimoto z obrazkami charakterystycznymi dla tego podgatunku fantastyki od razu przywodzi na myśl gry ze świata Ivalice. Stąd też moje oczekiwania nie były zbytnio wygórowane a to co dostałem przerosło je w wystarczającym stopniu.

Album przy pierwszym przesłuchaniu jakoś przeszedł koło uszu. W pamięci utkwił mi tylko Flight ~ main theme. Nie mniej jednak tak naprawdę mało kiedy już po pierwszym odtworzeniu bywam zafascynowany płytą, czy choćby pojedynczymi utworami. Red Dragon Original Soundtrack powoli dojrzewał, aby pewnego dnia urzec mnie swą liryką, delikatnością i pokazać, iż kompozytor mimo sporego dorobku ma coś jeszcze ciekawego (choć może nie do końca unikatowego) w zanadrzu. Najlepszym przykładem na to jest The sun rises in the west ~ kouran gdzie „pierwsze skrzypce” grają instrumenty rodem z Kraju Kwitnącej Wiśni – shakuhachi, sou, taiko, erhu – sporadycznie uzupełniane przez dźwięki instrumentów symfonicznych.

Takie utwory jak Day of their destruction ~ death, Fight to the death ~ struggle, czy Climax ~ red dragon od razu przywodzą na myśl starsze kompozycje Japończyka (Final Fantasy XII, Valkyria Chronicles). Kompozytor nadal powtarza pewne schematy, które świetnie sprawdzają się jako ilustracja świata fantasy. Piosenka kończąca płytę – Beast Song – wydaje się brzmieć jak klasyczne zwieńczenie albumu napisane przez Hitoshiego Sakimoto, a usypiający wokal Miyuki Sawashiro dodaje jej dużo uroku mimo, iż wydaje się być jakby lekko oderwany od reszty utworu.

Red Dragon Original Soundtrack to pozycja przeznaczona dla zagorzałych fanów YmoH.S. Nie tylko dlatego iż to (trochę ponad) przeciętny album, ale także iż sprowadzenie go poza granice Japonii może okazać się problematyczne i bardziej kosztowne niż zazwyczaj. Album został wydany jako integralna część Character Book’a, co automatycznie zwiększa koszt wysyłki – choć to raczej książka jest dodatkiem do płyty.

Kategorie
Recenzje

Brzmienie, odkopane z piasków Dalmaski

Piano Collections Final Fantasy XIINa Piano Collections Final Fantasy XII Square Enix kazał czekać 6 lat. Bardzo możliwe, że gdyby nie dwudziesta piąta rocznica powstania najpopularniejszej serii japońskich RPGów, album ten do dziś nie ujrzałby światła dziennego.

Stworzenie fortepianowych aranżacji powierzono kompozytorowi Hitoshiemu Sakimoto oraz australijskiemu pianiście Casey’owi Ormondowi. Ich wcześniejsza współpraca zaowocowała wydaniem w 2011 roku album Valkyria Chronicles Piano Pieces. Ormond pokazał, iż potrafi ciekawie i wiernie oddać bogaty, orkiestrowy styl utworów napisanych przez Sakimoto, tworząc aranżacje które już od pierwszych dźwięków przypominają oryginalne kompozycje. Podobnie jest w przypadku Piano Collections Final Fantasy XII.

Z prawie setki melodii, Australijczyk wybrał 14, tak aby dzięki nim jak najlepiej pokazać różnorodność ścieżki dźwiękowej stworzonej przez Hitoshiego Sakimoto. Casey Ormond w każdej aranżacji umieszcza elementy kluczowe źródłowych kompozycji, a kiedy już dociera do nas z którym utworem mamy do czynienia, pokazuje nam swą jazzową duszę pozwalając sobie na odrobinę improwizacji. Słychać to już od pierwszego utworu, który łączy Opening Movie (FFXII Theme) z To Be a Sky Pirate, a jeszcze lepiej w swingowej przeróbce tajemniczego To Walk Amongst Gods.

Aranżacje świetnie oddają nastrój kompozycji Hitoshiego Sakimoto. Streets of Rabanastre czy Penelo’s Theme nadal opierają się na radosnej i skocznej melodii. Bardzo poważne Ashe’s Theme, czy tajemnicze A Moment’s Rest – poza nieuniknioną utratą barwnego brzmienia orkiestry – to ciągle spokojne i stonowane utwory. W The Archadian Empire Casey Ormond chciał zawrzeć jak najwięcej z refleksyjnego i pompatycznego oryginału, a sztuka ta udała mu się znakomicie.

Jeżeli stwierdzę iż Piano Collections Final Fantasy XII to najbardziej unikatowe z dotychczas serwowanych nam albumów z fortepianowymi aranżacjami, w szczególności jeżeli chodzi o te tworzone w oparciu o wcześniejsze części serii Final Fantasy, wiem iż nie minę się z prawdą. Album stworzony przez duo Sakimoto/Ormond jest tak samo oryginalny i niepowtarzalny jak ścieżka dźwiękowa która powstała 6 lat temu. Na pewno nie każdemu przypadnie do gustu od razu, ale sądzę iż warto dać mu więcej niż jedną szansę a on na pewno nie zawiedzie.

Dziś śmiało mogę stwierdzić, iż warto było czekać na ten album prawie pół dekady.

Kategorie
Recenzje

Pokręcone sny sióstr i ich muzyka

Giana Sisters: Twisted DreamsNa kickstarterze pojawia się coraz więcej muzyczno-growych projektów. Gdy twórcy tacy jak Hülsbeck, Brimble, czy Aversa zbierają fundusze na wydanie albumu z muzyką, nie zastanawiam się długo i dorzucam swoje trzy grosze. Inaczej było w przypadku Project Giana. Tutaj pozyskane pieniądze miały pozwolić Black Forest Games na ukończenie i wydanie gry. Ścieżka dźwiękowa miała być tylko miłym dodatkiem dla fanów, zachęcającym do pozbycia się kilku dodatkowych dolarów. I dopóki nie znalazłem jakichś konkretnych informacji na temat kompozytora, którym okazał się wspomniany wcześniej Chris Hülsbeck, nawet nie przeszło mi przez myśl aby pomóc w stworzeniu gry.

Giana Sisters: Twisted Dreams serwuje nam stare motywy muzyczne w nowych wersjach. Jest to duchowy spadkobierca The Great Giana Sisters, gry, która została wydana 30 lat temu na Commodore 64. Studio Black Forest Games postanowiło użyć znanych już kompozycji, dzięki czemu fanom poprzedniczki zakręci się łezka w oku.

Chris Hülsbeck i Fabian Del Priore zajęli się udźwiękowieniem gry kiedy w akcji jest dobra siostra, a świat staje się ponury i mroczny. Niemieccy kompozytorzy w swych aranżacjach używają masy syntetycznych dźwięków, przeplatając je czasem z naturalnie brzmiącym fortepianem. Ich wersje utworów są z jednej strony spokojne i wesołe, z drugiej świetnie opisują świat, który przemierza bohaterka.

Szwedzkiemu zespołowi Machinae Supermacy powierzono nagranie aranżacji dla złej siostry, która przemierza cukierkowy świat. Mocne gitarowe brzmienia, może nie kojarzą się ze skandynawskim metalem, ale świetnie pasują do gry. Tempo wersji gitarowych i elektronicznych jest takie samo, ale dzięki agresywnie prowadzonej melodii, Machinae Supermacy uzyskuje pozornie większą dynamikę w swych utworach.

Podczas gry, możemy na bieżąco zmieniać wersję siostry. Pomysł twórców został idealnie podchwycony przez ludzi odpowiedzialnych za udźwiękowienie i wraz ze zmianą siostry płynnie zmienia się muzyka. Wcześniej z tego typu przejściem spotkałem się w Muramasa: The Demon’s Blade, lecz tam aranżacje obu wersji (A i B), były niejednokrotnie tak mocno różne iż czasem miało się wrażenie że są to dwa różne utwory. W Giana Sisters: Twisted Dreams pomysł został wykorzystany mistrzowsko.

Produkcja Black Forest Games to dobra gra posiadająca świetną ścieżkę dźwiękową. Jako że coraz mniej gram, to muzyka – w szczególności utwory grane przez Szwedów – puszczam bardzo często. Jak na razie wersja CD nie została wysłana, a osoby które wrzuciły do worka z kasą więcej niż 15 dolarów, już od kilku tygodni mogą cieszyć się muzyką w wersji cyfrowej. Pierwsze przygotowane pliki, były nieposortowane i nieopisane. Brzmiały jak żywcem wyjęte z gry. W drugiej, poprawionej wersji albumu, dodano ciszę na koniec utworów, oraz dokonano drobnych poprawek. Mimo wszystko, nadal można mieć drobne zarzuty co do ich.

Kategorie
Recenzje

Double Dragon Neon Official Soundtrack – wrażenia

Double Dragon Neon Official SoundtrackGdy miałem 9 lat, stałem się szczęśliwym posiadaczem Pegasusa. Były to czasy kiedy grafika mimo paru kolorów na krzyż wydawała się cudowna, nie przeszkadzała dziwna, kilku klatkowa animacja, a ośmiobitowa muzyka była inna, fajna i na dłuższą metę, wtedy, dla mnie, nie miała znaczenia – choć przyznam iż kojarzę wiele motywów z gier z tamtych czasów. Wśród tytułów w które dane mi było zagrać znalazł się Double Dragon. Nie znając angielskiego, – poza PRESS START, 2 players itp. – nie rozumiejąc fabuły, choć ona przecież nie była wtedy dla mnie ważna, zagrywałem się w tego klasyka wraz z bratem. Jako człowiek starej daty, którego przygoda z grami zaczęła się prawie 20 lat temu, podchodzę do wielu pozycji z sentymentem i nie raz zdarzy mi się, chociaż na chwilę, wracać do klasyków z 8-bitowej ery.

Double Dragon Neon, to próba odświeżenia serii, stworzenia gry z gatunku chodzonych mordobić, gatunku jakiego dziś próżno szukać wśród wydawanych gier, gatunku który kiedyś dominował w salonach z automatami. Biorąc poprawkę na upływający czas, na możliwości jakie daje dzisiejszy sprzęt studio WayForward Technologies próbuje przypomnieć nam dawne czasy.

Gdy wsłuchamy się w ścieżkę dźwiękową stworzoną przez Jake’a „virta” Kaufmana, możemy poczuć ducha muzyki z przełomu lat 80 i 90. Syntetyczne dźwięki klawiszy i rozbrzmiewające riffy gitarowe, mocno nawiązują do już minionej epoki. Kaufman stworzył niesamowity soundtrack, jego melodie są na tyle oryginalne i dobre (jak dla mnie po prostu genialne), że mocno wyróżniają się wśród orkiestrowego zalewu serwowanego nam przez wysokobudżetowe produkcje. Mocno elektroniczne, dynamiczne a zarazem stonowane i bardzo różnorodne utwory, próbują nas przenieść do czasów kiedy to pierwszy Double Dragon ujrzał światło dzienne. Kompozytor nie stara się tworzyć chiptuneowej ścieżki dźwiękowej, ale używając muzyki generowanej przez syntezatory stara się odnieść do brzmienia z tamtych lat. Dodatkowo już od pierwszych melodii wiemy do jakiej gry została stworzona muzyka. Może to sugestia „jest to ścieżka dźwiękowa z chodzonego mordobicia”, ale wspominając klimat starych gier, oraz to jak wyglądała w nich rozgrywka, utwory idealnie pasują do tej konwencji. Swoistą wisienką na torcie są piosenki, w których często popisuje się swoimi umiejętnościami wokalnymi i robi to naprawdę świetnie.

Nie jestem obiektywny, bo już od pierwszego przesłuchania uważam, iż z Double Dragon Neon Official Soundtrack należy się zapoznać, bo to pozycja najwyższych lotów. Jake Kaufman udostępnił go – jak wiele innych stworzonych przez siebie ścieżek dźwiękowych – w serwisie Bandcamp, na zasadzie name your price, czyli podaj swoją cenę. Oczywiście można wpisać „0”, ale wydaje mi się, że Jake’owi Kaufmanowi zarazem za swe dzieło, jak i podejście do dzielenia się muzyką, należy się chociaż na symboliczny dolar.

Kategorie
Recenzje

Luxendarc Shoukikou / Linked Horizon – wrażenia

Dzięki Revo, BRAVELY DEFAULT Flying Fearie ma okazje dostać jedną z ciekawszy i bardziej unikalnych ścieżek dźwiękowych jakie przyszło nam słyszeć ostatnimi czasy w grach. Może to tylko gdybanie, a domysły całkiem miną się z rzeczywistością, lecz śmiem je wysuwać, gdyż uważam, że założyciel i lider grupy Sound Horizon tworząc album, stara się sprawić, aby nie był on tylko zbiorem piosenek, dzięki czemu uzyskuje dość oryginalny efekt. Jak ma się singiel Luxendarc Shoukikou, oraz album Luxendarc Daikikou w odniesieniu do gry? Nie mam pojęcia, lecz uważam iż warte są sprawdzenia.

Cztery utwory znajdujące się na limitowanej edycji singla – dwa wokalne, dwa instrumentalne – prezentują to czego możemy się spodziewać po Revo – kompozytorze i multiinstrumentaliście. Dwa pierwsze utwory charakteryzują się gitarowym brzmieniem i prostym rytmem. Nie są to utwory dla konserwatywnych fanów rocka, czy metalu. Mają wiele dodatków – skrzypce, fortepian, syntezatory – i bliżej im do popularnego w Japonii gatunku Visual-Kei. Wokal Revo w Kano Mono no Na wa… [Vocalized Version] może nie powala, lecz jest bardzo przyzwoity i świetnie pasuje do utworu.

Druga połowa płyty jest spokojniejsza, choć w przypadku Kibou e Mukau Tanshikyoku [Long Version] określenie „spokojny” trochę mija się z prawdą. Jest to długi, niemonotonny utwór, który co chwilę zaskakuje nas swym rozwojem. Akustyczna gitara i powolne dźwięki fletu ciągną się około 30 sekund, aby prawie znienacka, na moment, zbudzić całą orkiestrę; po czym utwór ponownie się uspokaja, a melodię ciągnie dalej delikatny wokal Joelle oraz cicha gra fortepianu mieszane z dźwiękiem wiatru i szumu morza, do których z czasem dołączają nowe instrumenty. Ośmiominutowa melodia kompletnie nie nudzi i co chwilę pobudza nasze zmysły.

Krótka podróż Luxendarca jest naprawdę dobrą pozycją na japońskim rynku płytowym. Zapewne nie pisałbym o niej gdyby nie BRAVELY DEFAULT i pewno przymknąłbym na nią oko. Na pewno osoby lubujące się w starych dokonania Revo na tym singlu jak i na nadciągającym albumie, będącym długą podróżą Luxendarca się nie zawiodą. Jaki związek utwory zaprezentowane tutaj mają z grą Square Enix, przyjdzie się nam dowiedzieć po 10 października, gdy ścieżka dźwiękowa z 3DSowego tytułu pojawi się w sklepach.

Na koniec chcę wyjaśnić jeszcze dwie sprawy. Po pierwsze odbieranie jakiejkolwiek płyty Sound Horizona czy też Linked Horizona daje tylko połowę wyobrażenia o twórczości Revo. Przy okazji wydawanych albumów – także tego nowego, Luxendarc Daikikou – odbywają się koncerty, a raczej wypadałoby powiedzieć „musicale„. Całe przedstawienie jeszcze mocniej pokazuje, iż kompozytor nie tworzy tylko piosenek na płytę, lecz chce opowiedzieć pewną historię, a album wypadałoby traktować jako jeden długi utwór. Po drugie singiel Luxendarc Shoukikou doczekał się 3 wersji. Prezentowana tutaj to jak już wcześniej wspomniałem tzw. edycja limitowana, do tego dochodzi wersja standardowa (Regular Edition), która różni się jednym utworem. Trzecia wydawana wersja posiada tylko trzy utwory, oraz okładkę z grafiką z gry autorstwa Akihiko Yoshidy. Co gorsza, chcą mieć możliwość odsłuchu każdego utworu nie możemy kupić tylko nadchodzącej płyty długogrającej, gdyż i na niej nie znajdziemy wszystkich utworów z singli.

Kategorie
Recenzje

Anomaly Warzone Earth – wrażenia

Anomaly Warzone Earth zakupiłem z czterech powodów. Po pierwsze była zniżka na GOG.com, i to spora. Po drugie pierwszy raz spotkałem się z gatunkiem Tower Offense – wymyślonym chyba tylko w celu określenia tej gry. Po trzecie jej twórcą jest polski deweloper – 11bit Studios – a co za tym idzie, zastanawiałem się (powód czwarty) kto i jaką muzykę stworzył na potrzeby tego tytułu. Nie szukając informacji w sieci, po zakupie, w pierwszej kolejności ściągnąłem dodawany soundtrack, aby przekonać się iż kompozytorem jest Piotr Musiał. W jego dorobku twórczym znajdziemy paręnaście tytułów gier i filmów, zajął się on także orkiestracją „Wiedźmiskiej suity”, która zabrzmiała w 2011 roku na Festiwalu Muzyki Filmowej.

Ścieżka dźwiękowa nie jest długa, bo zawiera zaledwie 8 utworów, trwa trochę ponad kwadrans, a pierwszym jej utworem jest Anomaly Theme. Motyw główny jest sztampowy, rozpoczyna się od mocnej gry skrzypiec połączonych z nutką elektroniki i gitar, oraz krótkich partii chóru. Z czasem pozostaje tylko syntetyczny podkład.

Akcja gry dzieje się w dwóch miastach Bagdadzie i Tokio. Każde z nich ma trzy utwory odgrywane zależnie od sytuacji. Baghdad Clouds oraz Tokyo Ambient towarzyszą nam podczas „wstawek fabularnych”. Oba utwory są bardzo stonowane, ambientowe. Tworząc je kompozytor pokusił się o proste, etniczne skojarzenia. W przypadku Tokio jest to dźwięk japońskiej cytry, bębnów taiko, czy shakuhachi, mieszany ze sztucznie wytworzonymi dźwiękami przywołującymi na myśl „elektroniczną” dzielnicę stolicę Japonii, Akihabarę. W przypadku Bagdadu, Piotr Musiał używa tego samego schematu – dd czasu do czasu wtrącane dźwięki duduka, lutni i fletu, odpowiednio przeplatane są z dźwiękami udającymi szum wiatru na pustyni. W przypadku utworów Crawlers i Tokyo Clash, przygrywanych podczas „eksploracji” terenu, oraz Dome Cracks i Tokyo Battle odtwarzanych podczas „potyczek” z obcymi, dostajemy ten sam schemat co w opisywanych wcześniej melodiach, z prostym wyjątkiem – jest mocniej, bardziej dynamicznie i… bogato. Osobiście bardzo lubię utwór Tokyo Battle, w którym orientalne dźwięki świetnie zmieszano z orkiestrą i perkusją, trwa tylko półtora minuty, aż szkoda że tak szybko się kończy. Zakończenie albumu w postaci utworu End Credits jest równie nijakie jak jego początek. Ciche, bez wyrazu, niezapadające w pamięć.

Przyznam szczerze, iż jest to bardzo przeciętny soundtrack. Świetnie sprawdza się w grze, jest nienachalny, dobrze stopniuje napięcie podczas rozgrywki. Jako że sama gra zapewnia wiele radości, a ścieżka dźwiękowa jest tu dodatkiem, myślę iż warto wydać parę – paręnaście złotych i od czasu do czasu ją przesłuchać… dla odmiany. Zdecydowałem się także napisać o nim, gdyż gra – oraz muzyka, dostępna jest w kolejnej odsłonie pakietu Humble Bundle (jeszcze tylko 4-ry dni), a co dla mnie ważne, tutaj w przeciwieństwie do GOG.com, cyfrowe albumy można ściągnąć w wersji bezstratnej (FLAC).